Szósty pod rząd dzień maratonu: dyzur w pracy do 20 w doskonałej bezczynności, bo wszyscy potencjalni klienci, którzy mogliby dostarczyć mi pracy, od tygodnia smażą się na plaży i pies z kulawą noga do mnie nie zajdzie

masakra taki brak zajęcia. wszystko, co powinnam zrobić, maksymalnie rozciągam w czasie, żeby jak najdłużej mieć coś do roboty. Jesień, niech będzie jesień! W pochmurne dni pchają mi się drzwiami i oknami: miód na serce pracoholika
Ale bez paniki, dam radę. Są ze mną chipsy i śliwki prosto z działki
