Marcin Rycak,
http://www.kotwica.e-basket.pl
Będąc od wielu lat kibicem Kotwicy, i jednocześnie mieszkając obecnie w Warszawie wybrałem się na pojedynek stołecznej Polonii z moją ukochaną drużyną. Miałem gdzieś głęboko zakodowany obraz naszej gry po spotkaniu z AZSem Koszalin, gdzie nasi idole walczyli, wyglądali na dobrze przygotowanych fizycznie, a co chyba ważniejsze psychicznie do rywalizacji na trudnych terenach rywali. Jak to zwykło bywać podczas spotkań Polonii, w hali "Koło" panowała piknikowa atmosfera, na trybunach zasiadło blisko 200 Kibiców, a sektor dla Klubu Kibica gospodarzy wypełnili spragnieni fani w... garniturach, którzy pędząc prosto z pracy nie zdążyli przywdziać klubowych barw. Poznając powoli warszawski pęd życia, ów obraz wcale mnie nie zdziwił. Niestety, atmosfera trybun jak lawa na miasto, przelała się na naszych "grajków". Pisze "grajków", bo tego wieczoru nic więcej o grze Panów w trykocie Kotwicy napisać się nie da.
Przerażali nieporadnością w grze. Nasi rozgrywający kompletnie nie mieli pomysłu na rozbicie szczelnej strefy. Zarówno Brandun Hughes, jak i Jarett Howell gubili się przy większym nacisku graczy obwodowych gospodarzy. Naszym silnym punktem w obecnym sezonie miała być duża siła ognia za linii 6,25. Nic z tego. Po ładnej trójce Tomasza Mrożka na początku widowiska przez małe "w", ten element w naszym wykonaniu nie istniał. Zawiedli Sebastian Machowski, a głównie ten na które najbardziej liczyliśmy, Grzegorz Arabas. Wszystko zgodnie z porzekadłem, jak nie idzie to nie idzie... i nie szło do samego końca. W takiej sytuacji zostaje jedno rozwiązanie, którego nie omieszkaliśmy spróbować - zagrania do centra. Osamotniony Bigus, z nieznanych mi przyczyn Augustinas Vitas nie wyszedł na parkiet, co chwile był obdarowywany podaniami, raz celnymi częściej nie, i ciągnął jakoś tą naszą grę. Mariusz Karol, nad wyraz spokojny, chyba nieco onieśmielony w roli gości, nie mógł sobie poradzić, bo... i przy tym wątku chciałbym się na chwilę zatrzymać. Uważam, że dużo winy spada właśnie na barki naszego szkoleniowca. Robił, według mnie, nietrafione zmiany. Nie potrafił mobilizująco wpłynąć na naszych koszykarzy. Trzymał przez większą cześć meczu na ławce rezerwowych Mrożka, przy słabej grze Machowskiego. Nie wpuścił ani na moment Marko Djuricia, a dał pograć kompletnie zagubionemu Avlijasowi. Dopiero pod koniec spotkania zrozumiał, że zaciąg za granicy dzisiaj jest zupełnie bez formy i pomysłu. Wpuścił Macieja Raczyńskiego, dał więcej minut Pawłowi Kikowskiemu, i dopiero wtedy ujrzałem, co to znaczy walka KOTWICZAN, co to znaczy honor sportowca, duma i wiara w zwycięstwo.
Niestety wstydziłem się dzisiaj za moją drużynę, drużynę która nie była drużyną, a jedynie zbieraniną szemrzących coś pod nosem dżentelmenów.