przez keeper » poniedziałek, 31 paź 2005, 16:58
Marzyciele i Marzyciel- jaki cudowny zbieg podobnych nazw.. Na tym podobieństwo się jednak kończy.. Pierwszy był w poradniku gospodyń wiejskich. Kupiłam, poradnik oddałam gospodyni wiejskiej i przystąpiłam do czynności zwanej potocznie: oglądaniem. Zahipnotyzowało mnie nazwisko reżysera: Bernardo Bertolucci, brzmi jak "Ostatnie tango w Paryżu"...No i przejechałam się na całej linii. To nie ten Paryż, nie ten klimat. Pytanie: Marzyciele, wizjonerzy, czy bufony? Oczywiście, to trzecie. Film jest płytki, tym gorzej, bo ociera o takie sprawy jak: miłość, wolność i...kino. Moje ukochane kino. Przykro mi było, bo spodziewałam się emocjonalnej Hiroszimy, a to z ledwością był wybuch jajka w mikrofalówce. Od strony technicznej jednak, prawie bez zarzutu. Tak, jak wspomniał mój mąż, przyszły laureat prestiżowych nagród filmowych..
Drugiego dnia wybraliśmy sie w cudowną podróż, niemal kosmiczną, do świata wykreowanego przez "Marzyciela", którym okazał się pisarz J.M Barrie... Jakże moge napisac coś złego o tym filmie, skoro poświęcony jest genezie powstania jednej z piekniejszych historii dla dzieci i dorosłych- Historii Piotrusia Pana i Zaginionych Chłopców? Film liryczny, bardzo angielski, w sam raz dla wszystkich, którym nie w głowach dorastanie..i dla nich dobra wiadomosc: ponoc, jak się bardzo czegoś pragnie, to sie w końcu spełnia...