Zaczyna się kolejny semestr nauki (studia zaoczne, US ZOD Kołobrzeg).
Dzwonisz do dziekanatu pytać ile za semestr trzeba zapłacić - nitk nic nie wie. Mówią, że w swoim czasie wszystkiego się studenci dowiedzą.
Pierwszy zjazd daleko - koniec października.
Przychodzisz na wykłady a tam gadka, że termin wpłat za semestr minął na początku miesiąca i odsetki będą naliczone.
Ciśnienie podnosi się każdemu studentowi. Jest ogólne wzburzenie. Tłumaczymy: "brak informacji!!".
Przyjeżdża delegatka ze Szczecina i z uśmiechem na ustach mówi, że wszystko będzie ok. Że rozumieją. Że NA PEWNO nie przyjdą pisma z naliczonymi odsetkami.
Sytuacja się uspokaja.
Kończy się semestr. Otwierasz skrzynkę - poczta z uczelni, a tam druczek każacy wpłacić kasę.
Tytułem: "OPŁATA ZA NIETERMINOWE UISZCZENIE CZESNEGO ZA SEMESTR"

Dzwonisz do znajomych z roku. U wszystkich to samo.
Jak na mój gust działanie takie nazywa się wyłudzeniem. Czy może się mylę?
Warto żeby nasi dziennikarze się tym zainteresowali. Niby kwoty nie duże, ale nie o to chodzi. Czy zawsze szary Polak ma płacić za bajzel wynikający z niekompetencji administracji itp.? Może kiedyś nie. W końcu przecież się rozwijamy. Szkoda, że tak wolno.