Teraz mały telegraficzny zkrót, dla tych co nie byli i dla tych co byli a nie wszystko pamiętają
Mam nadzieje że się nie obrażą obecni o nic, tekst ma być prześmiewczy (wszystkie błędy zamierzone dla ogólnej uciechy gawiedzi przy ognisku)
Jiii kolejny zlot zaliczony. Miło było zobaczyc Piekne Panie i Brzydkich Brzydali (co jak udowodnił matematycznie
bruno, ma wydźwięk pozytywny). I mimo, że zlotowicze próbowali mi umknąć, to ja - nie chwaląc sie - niczym lew z sawanny dopadłem moje ofiary u wodopoju. Na miejscu zaatakował miem pastor i dal upust swojej zwierzęcej rządzy rzucając się na mnie z rencami i nogami, reszta ekipy przywitała się ze mną równie miło ( "ej to ty z nami idziesz?"), chociaż część nie bardzo wiedziała z jakiej jestem bajki i wogóle kto ja jestem (hmm znowu wyszedłem na buraka który nic sie nie udziela na forum a jak jest zlot to sie przewozi na swoim 2 razy skasowanym koncie i nikt poza Starą Gwardią Forumową nie wie kto on est).
Trasą ciemną i niebezpieczą (
Flo co chwila chciał do mamy - kompleks edypa jakis?) przekradliśmy się do schornienia i jak to w porządnym plemieniu bywa rozpoczęliśmy konsumpcję chleba w butelkach. A działo się wtedy oj działo, zaczęło się chyba od
bruna który świecił wszystkim po oczach tą swoją magiczną aparaturą do robienia nieruchomch obrazków ocyndalając wszystkich wokoło za to że się patrzą w obiektyw, zachowują nienaturalnie i wogóle jak on ma tutaj foty do 997 robić. Dalej było tylko ciekawiej.
Fido poruszając się z gracją sarenki na mrozie potłukł piwo, później się wywrócil rozlewając swój piękny winogronowy trunek. Trzeba przyznac, że był on gwiazdorem wczorajszego wieczoru. Pomijając efektowne wzloty i upadki (dosłowne) godne ocelota, unaocznił wszystkim typową metodę prahistorycznego podrywu "za włosy i do jaskini" (w naszym wypadku do morza) jednak mimo szczerych chęci dostał kosza, szok był tak straszliwy że przewrócił się kolejny raz i potłukł kolejne piwo. W tak zwanym między czasie ja z
cichym i
ptakiem dyskutowaliśmy o sposobach eliminacji przedstawicieli wrogich plemion czym zyskalismy sobie usmiechy politowania ze strony obradujących przy Ognisku Którego Nie Było(tm). Chwilę później własną głupotą przyczyniłem się do podniesienia się poziomu zagrożenia na świecie: pokazałem
pastorowi piłę sznurową. Tak mu się spodobała że przez półgodziny chodził i szukał kogo by tu można zagarotować. Później naszczęście mu przeszło dostał drugi bochenek i zajął się konsumpcją. Po raz kolejny spokój i rozmowy przerwał nasz gwiazdor który zaczął obawiać się o zdrowie (z gracją łódzkiego pogotowia) osób obecnych na zlocie (szczególnie
Tisaji) i wyrywać papierosy wszystkim wokoło (szczególnie
Tisaji). Ja wietrząc zagładę zająłem się trzecim bochenkiem i wdałem się z
Flo i
Brunem w dyskusję na temat gier obsługiwanych przez www, zasialiśmy naszą rozmową wielkie zgorszenie no bo jak przy osobach poznanych przez internet gadać o czymkolwiek związanym z komputerami. Od teraz będzie troche mniej dokładnie bo moja pamięć stwierdziła że ona wraca do domu razem z wątrobą i
WZT mówiąc radź se panocku sam. Została nas garstka najwytrwalszych starych wyjadaczy i jednej odważnej, młodej (ma 16 albo 18 lat nie pamiętam jak się ta kłótnia zakończyła)
Tisaji. Niekłamaną radość na tym etapie wzbudził
ptaku wykonujący o 2 w nocy ćwiczenia gimnastyczne. Dalij
cichy popisał się swoim artefaktem, kóry dostał od tych ufoludków co to krąg pod miastem zrobiły: lampką świecącą na lizanie, ja (naprowadzony przez
ptaka) rozgryzłem prawdziwy sposób świecenia ale tłum już wtedy skandował "pastor liż!" siejąc przy tym zgorszenie. No więc
pastor lizał tak sobie przez chwilkę aż w końcu stwierdziliśmy że 3 w nocy do dobry czas żeby zacząć się zbierać. Jak powiedzieliśmy tak zrobiliśmy i stanęliśmy w kółku w celu szybkiej konsumpcji pozostałego chleba. Dzięki gwiazdorce zlotu (czyli
Tisaji) dostałem swój udział mimo braku środków własnych, widząc słabo ukrywaną szyderę na twarzach zgromadzonych ale nie wiedząc o co cho wesoło stuknąłem się ze szklannicami, odkręciłem zakrętkę i zdębiałem: w szyjce butelki zacnego (choć troszkę mętnego) chleba zamontowane było straszliwe urządzenie - nalewak (czy jak nazywają to ustrojstwo które ma niby pomagać w nalewaniu). Zrezygnowany rozejrzałem się wokoło co wywołało eksplozję śmiechu (trzeba przyznać że sam się smiałem z własnej niedoli) ale nie poddałem się, z okrzykiem "Co? Ja nie wypiję?" i cichym
merde, wprawnym ruchem, podpatrzonym od zaawansowanych sportowców spod bloku, przechyliłem flaszkę i na oczach zdziwonych, opróżniłem butelkę co spotkało się z wyrazami podziwu i salwą śmiechu. Postaliśmy tam jeszcze chwilę i jak to na koczowników przystało wyruszyliśmy na poszukiwanie dóbr do zebrania (chodziło chyba o papierosy które padły ofiarą
fida) no to poszliśmy, najpierw pod molo, później do zamkniętego żywca, odchamiając się na wystawie w galerii Nationale Geografik (czy szakoś tak te literki za szybko skakały), potem parkiem, gdzie
fido i
Tisaja uczestniczyli w akcji "Drzewo" (
Tisaja nieświadomie i niebyła zadowolona z efektu). Później dziarskim krokiem udaliśmy się do domu
Tisaji, gdzie wystawaliśmy pod oknem niczym wyjęci
Mariachi śpiewający serenady i już mieliśmy zaczynać ale Pani niczym na filmie kostiumowym wyciągnęła zgrabną dłoń upuszczając gratyfikajcę za nasz niezaczęty wysiłek. Niestety nie była to jedwabna chusteczka z inicjałami ale paczka czerwonych LMów, które to LM wywołały radość u 2/6 ekipy wracającej. Dalej odprowadziliśmy
fida (pod same drzwi żeby siebie albo kogoś nie popsuł po drodze), na tym etapie chwilowo zgubiliśmy
ptaka którego poźniej znaleźliśmy opierającego się o znak z miną wytrawnego etiopiańskiego biegacza "co wy się tak wleczecie niedojdy". Kolejnym który się wykruszył był
cichy później szybki sprint na rondo gdzie
pastor i
flo zostali zapalić rytualnego papierosa a ja z pozostałym
ptakiem, dyskutując o życiu i śmierci udałem się na moją dzielnię i doczłapałem się do łożka przy którym stał dzbanek z chłodną wodą.
Z tego miejsca chciałbym podziękować wszystkim obecnym za umilenie mi wieczoru i nocy dnia wczorajszego na dzisiejszego i podzielenie się ze mną opowieściami, chlebem i innymi takimi.
Ufff to tyle, teraz niech mi ktoś bardziej pamiętliwy powie czy to prawda czy mój chory sen
