Trochę późno, ale wcześniej nie miałem czasu, żeby to wszystko opisać.
Pomijając drobne kłopoty organizacyjne wszystko odbyło się w porządku, bardzo dobra organizacja jak na tak dużą imprezę. Opiszę moje subiektywne odczucia na temat poszczególnych koncertów.
1. dzień:
The car is on fire: Pierwszy raz słyszałem ich muzykę i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem.
Polecam!Arctic Monkeys: Mimo wielu głosów o słabym koncercie, mi bardzo przypadł do gustu. Zagrali 3 kawałki z nowej płyty, dużo spokojniejsze niż te z poprzednich. Chłopaki mieli dużo pecha w drodze do Polski; zepsuta klimatyzacja, autobus, trafienie przez piorun, aż wkońcu brak prądu w środku koncertu. Duże brawa za to, że wytrwali.
Basement Jaxxx: Najbardziej energiczny koncert pierwszego dnia. Zagrali wiele coverów, ale publika - w tym ja - świetnie się bawiła.
Late of the pier: Stosunkowo krótki koncert, załapałem się raptem na 15 minut, lecz można było poczuć atmosferę ludzi skaczących w namiocie.
Grabek: Interesujące eksperymenty z elektrycznymi skrzypcami w połączeniu ze świetnymi animacjami. Idealne zwięczenie dnia.
Polecam!2. dzień:
Paristetris: Genialna wokalistka, pełna energii, szkoda tylko, że mało osób przyszło na ten koncert.
Maria Peszek: Zaszedłem z ciekawości, gdyż podobała mi się jej pierwsza płyta i... zawiodłem się. Kawałki z drugiej płyty robione pod publikę, nie zachęciły mnie, to już nie to samo.
Gossip: Byłem pełen podziwu dla Ditto, która mimo swojej wagi potrafiła tańczyć przez półtora godziny! Dwoma słowami - świetny koncert.
Ain't no place like Poland!The Kooks: Dobry koncert, zagrali swoje sztandarowe kawałki, ale jakoś tak... bez polotu.
Moby: Jeden z najlepszych koncertów Openera. Nie znajdę słów, które opisywałyby atmosferę w tłumie. I starsi i młodsi świetnie się bawili.
Polecam!Crystal Castles: Załapałem się na połówkę koncertu, ale i tak można było poszaleć. Na górnej części namiotu osadzała się woda, a raczej pot ludzi tańczących pod sceną. Coś niesamowitego.
3. dzień:
Fisz Emade jako Tworzywo: Poszedłem na koncert jako fan braci Waglewskich i nie zawiodłem się. Zaśmiałem się, gdy poleciał kawałek 'Imitacje', bo przecież to cios w openerowy wybieg mody.
Madness: Zaledwie chwila na ich koncercie wystarczyła, żeby przekonać się, że to koncert - podobnie jak Mobiego - międzyczasowy.
Faith No More: Kolejny kandydat do nagrody 'koncert festiwalu'. Świadczyć może o tym fakt, że byli 2 razy bisowani! Zagrali tak, jakby zespół wcale nie miał przerwy we wspólnym koncertowaniu. Niesamowity głos Mike'a Pattona.
Polecam!Pendulum: Energiczny koncert na zakończenie dnia, rośnie powoli następca Prodigy.
M83: I jeszcze jeden, może mniej energiczny, ale i tak dynamiczny koncert francuskiej formacji.
4. dzień:
O.S.T.R.: jako wielki fan poszedłem na koncert i stwierdziłem, że... koncerty hiphopowe to nie jest to. Można posłuchać takiej muzyki z płyty, ale na koncercie jednak nie. Pomijając muzycznę niuanse, koncert charakteryzował się niesamowitą atmosferą stworzoną przez Adama. Za najlepszy moment można uznać to, gdy wszyscy uczestnicy objęli się i zaczęli śpiewać. Piękny widok.
Kings of Leon: Zmęczony już nieco całym festiwalem stałem spokojnie na ich koncercie... do momentu, gdy poleciał
Sex on fire, wtedy zaczął się szał.
Placebo: Na koncercie podobało mi się to, że potrafili połączyć swoje stary utwory, z tymi nowymi, znajdującymi się na ostatnio wydanym krążku.
Prodigy: Ten koncert dosłownie zmiażdżył. Mimo późnej pory, bo koncert rozpoczął się po drugiej, sześćdziesiąt tysięcy ludzi bawiło się, jakby to był pierwszy koncert Openera. Najlepszy moment? 'Everybody get down!' i następnie wyskok do góry.
Polecam!Niezbyt szczegółowe podsumowanie, ale - naprawdę - trzeba tam być, żeby przekonać się o atmosferze tego festiwalu. Ekstra jest to, że nie spotkałem się tam z buractwem, wszystko odbywało się na stopie koleżeńskiej, tak, jakbyśmy się wszyscy od dawna znali.