przez EmDeKa » piątek, 18 mar 2005, 21:10
Z jednej strony - jestem bardzo mało odporny na ból (to pozostałość po cierpieniu w inkubatorze, spadła na mnie lampa kwarcowa); - więc wiedząc, że nadchodzi nieuniknione i w dodatku bolesne, doczekałbym tylko momentu nietolerancji bólu, przy możliwych do zastosowania narkotykach. A potem - adieu.
Patrząc jednak na problem z drugiej strony: moje najdroższe, jedyne, kochane Słoneczko, aniołek najcudowniejszy, moja córeczka Julka - patrzy na mnie, przychodzi codziennie do (załóżmy) sali szpitalnej mówiąc, że już niedługo "sysko będzie dobze tatusiu" - wiem, że nigdy, nawet cierpiąc, nie zdecydowałbym się świadomie na śmierć. Żeby przeciągnąć jeszcze... przedłużyć choć o kilka oddechów, o kilka muśnięć Jej policzków, o kilka zapachów mięciutkich włosków... o uśmiech, o błysk oczek kochanych...
Nie mogę więc dać zdecydowanej i jasnej odpowiedzi.