W odartym z iluzji świecie
Z zapomnienia, troski, bólu i gniewu
Narodziła się bezbronną
Na granicy od poczatku
Tańczyła nad przepaścią
Umiejętnie balansując
W dłoni... czarna róża
We włosach wiatr
Na ustach obojętność
Oczy puste, niewidzące...
Realizm był ojcem
Złość ... matką
Wychowali tak istotę
Silną, nieugiętą, brutalną...
Jednak niepełną... pustą...
Nieumiejącą kochać
Wyższe uczucia obcymi
Myśli pogrążone w smutku
Na policzkach łzy...
Stanęła na krawędzi
Chwila namysłu...
Ktoś złapał za zimną dłoń
Ślepym spojrzniem obdarowany
Nie cofnął się...
Słońce...
Niebo...
Świat...
Zobaczyła...
Serce krew pompuje...
W skronich puls...
Jednak nienawiść...
Gniew, gorycz...
Dopiero świadomość...
Odwróciła się...
Puściłą dłoń która ją trzymała...
Z lekkim uśmiechem ironni spada...
Pozostał wiatr...
Pozostało słońce...
Pozostało niebo...
I... pozostał jej krzyk...
Nie dotarła do ziemi...
W połowie drogi znikła...
Tak jak się narodziła...
Kolejna nieudana próba...
Twórczość własna...