Z ogromną przyjemnością i czytym sumieniem, z ręka na sercu i nieskrzyżowanymi palcami polecam wszystkim "Kontrolerów". Po tym, jak pozytywnie zaskoczyli mnie "Samotni" Czesi, teraz zapałałam sympatią do węgierskich kanarów. Akcja rozgrywa się w "podziemiach" Budapesztu, a dokładniej- w metrze. Kilometry torów, wąskie tunele i perony, na których na pociąg czekają podróżni wszelakiej maści- i nie chodzi tu o kolor skóry. Firma zatrudniająca kontrolerów biletów, dzieli swoich pracowników na zespoły. I właśnie z jednym z takich zespołów poruszamy się po metrze. Nasi przewodnicy to prawdziwe okazy: narkoleptyk, żółtodziób, erotoman gawędziarz, opiekun żółtodzioba i były węgierski japiszon, który jako zwyczajny kontroler szuka spokoju. O spokój w tym miejscu jest trudno. Ludzie bez biletów, ludzie z biletami nieważnymi, ludzie, którzy "pod pociągi wolą skakać, aniżeli nimi jeździć". Z tym skakaniem, to jednak nie jest taka prosta sprawa, bo oni tak do końca samodzielnie tego nie robią...ale cii
Jeśli już obejrzycie, będziecie wiedzieli, że taka historia mogłaby przydarzyć się w każdym metrze na świecie (no może, oprócz warszawskiego, bo tam nie ma się gdzie rozpędzić:)). Można dopatrywać się ukrytej symboliki w tresći filmu, jest to jak najbardziej wskazane, bo film symbolem jest i kropka. To metro warte jest przejażdzki, chociażby na gapę.
