nareszcie udalo mi sie obejrzec "Wesele" Smarzowskiego. film - co tu duzo ukrywac - wzbudza mieszane uczucia. z pozoru radosne wydarzenie, jakim jest ślub córki staje sie dla Wiesława [w tej roli M. Dziędziel] łancuchem tragikomicznych wydarzen, ktore zaklocaja przebieg uroczystosci. widz - ogladajac opowiesc jest ubawiony mnogoscia pechowych sytuacji, dopadajacych bohatera - jednak mniej wiecej od drugiej polowy zaczyna sie zastanawiac, czy faktycznie nalezy sie smiac, czy moze plakac - jako ze z czasem zaczyna nabierac przekonania, iz to nie tylko film, fikcyjna historia, a raczej parodia polskiej rzeczywistosci przedstawiona w sposob iście groteskowy.
jak wiadomo, kazda groteska [a przynajmniej ta zblizona do satyry], przejaskrawia pewne fakty, ukazuje swiat w krzywym zwierciadle, ale jak sie nad tym zastanowic - w tym przypadku przejaskrawienie jedynie uwydatnia wszystkie wady i przywary, gleboko zakorzenione w polskiej mentalnosci.
wesele - ukazane z typowo polska sklonnoscia do wystawnosci i szafowania pieniazkami, staje sie parodia wesela,
milosc - łaczaca nie tylko mloda pare, ale i panstwa Wojnarow staje sie parodia milosci, mnostwo zabawnych dialogow, pokazowy charakter uroczystosci - bardzo sugestywnie ukazuja nasze zamilowanie do materialnej strony zycia, a zarazem uswiadamiaja, ze wciaz tkwimy w kleszczach sarmackich stereotypow.
koncowka jest - jak dla mnie - zaprzeczeniem sentencji padajacej w trakcie filmu, iz "pieniedze pomagaja szczesciu" - historia Wieska zdaje sie potwierdzac, ze stalo sie wrecz odwrotnie...
do filmu nie trzeba zachecac - nalezy go obejrzec, by skonfrontowac subiektywna ocene poskiej rzeczywistosci ukazana przez Smarzowskiego z nasza wlasna wizja jak i realiami, ktore okazuja sie przeciez przerazajaco zbiezne z owa ocena. i to wszystko sklada sie na iscie groteskowy obraz z domieszka jakze barwnego, ale jednak - czarnego humoru.
