W „kablu” byłem od początku. Jego, nie mojego – to tak dla dokładności. Najpierw telewizja, później Internet. Słownie: osiemset dziewiętnaście złotych osiemdziesiąt cztery grosze za aktywację i przyłączenie w roku 2002. Szmat czasu temu, jakby nie spojrzeć, wspominanego zawsze z uśmiechem. Pamiętnego kwietnia 2007 r. dojrzałem do zmian, higiena psychiczna tego wymagała. Trzy lata z neostradą, w sumie cztery awarie. I kolejna zmiana, powrotem w TKK – styczeń 2010 r. W lutym tegoż roku nabyłem tuner FM Pioneera i podłączyłem do zestawu HiFi tej samej marki. Jak wspaniale, że mam sygnał radiowy w kablu, pomyślałem. Po podłączeniu okazało się, że stacje radiowe szumią, najbardziej RMF FM i Radio Kołobrzeg. Piszę więc do TKK z reklamacją, na maila, co później się zmieniło. Z odpowiedzi można wywnioskować, że G wiem o sygnale radiowym i że anten za cholerę nie mogę widzieć, bo nie ma ich na Czarnieckiego. Ooo, jak neptyka potraktowali, bo wiem, ze anteny są na Chodkiewicza, w dodatku na jedenastopiętrowym bloku. Z przeszłości wiem, że na tej wysokości nawet widelec jest doskonałą anteną radiową (sprawdzone empirycznie), więc jaką instalacją dysponuje TKK? Seria maili, potem cisza. Tupię nóżką 8 marca 2010 r. i o dziwo dnia następnego pojawia się u mnie monter. Magik, który nie wie nawet, ze w kablu Radio Kołobrzeg jest na 90.70Mhz. Stwierdza, że sprzęt mam zwalony, skoro takie przesunięcie częstotliwości jest. Sprzecza się z klientem, dopiero po jakimś czasie dzwoni do kogoś od siebie może i mądrzejszego, no tak, mam rację, ale cóż mi z tego? Sygnał w porządku, a szumi… Później nie szum, później jest cisza. Dziesięć dni później przypominam o problemie, bez skutku. W akcie desperacji czytam kruczki i zawiłości umowy oraz regulaminu. Smaruję pisemną reklamację. Dnia 22 marca 2010 r. wręczam w sekretariacie. O ja nie w ciemię bity, nawet pokwitowanie mam. Upływa 14 dni roboczych na rozpatrzenie reklamacji, ale cisza nie mija. Złość podnosi mi czuprynę dawno zagubioną. Cóż czynić? Iść do Rzecznika Praw Konsumenta? Napisać do UKE? Podpieprzyć w PiH (bo w końcu sprzedają towar niepełnowartościowy za pełną cenę)? A może przy okazji US? Jakoś przeszło mi, bo miałem ważniejszą sprawę na głowie – pochwalę się, a co, schudłem 16 kilogramów
Rok 2010 skończył się, a z nowym rokiem niebezpiecznie jest mieć otwarte stare sprawy, więc zabrałem się za ich zamykanie. I tu same fakty, bez komentarza.
10 styczeń 2011 r. – składam pismo o rozwiązaniu umowy TV, zaczyna się pie@#$^% Internet.
11 styczeń 2011 r. – odkrywam, że mam tylko ogólnodostępne kanały TV (a umowa kończy się 31.01.2011 r.), Internet wieczorami szwankuje.
12 styczeń 2011 r. – dzwonie do TKK, rozmawiam prawdopodobnie z panią Wice ( prawdopodobnie, bo się nie przedstawiła) i pojawia się monter „och, rzeczywiście odcięliśmy, ale już jest OK i nawet kabel oznaczyliśmy”, Internet nie funkcjonuje, pocztę sprawdzam wieczorem za pomocą telefonu.
13 styczeń 2011 r. – Internet jak epileptyk, przelewu wykonać nie mogę, wieczorna poczta odczytana via GSM, czara goryczy się przepełnia.
14 styczeń 2011 r. – zanoszę rezygnację z usług internetowych, przy okazji powiadamiam osobiście o usterkach.
Może za dużo wymagam, ale widzę wyraźny związek pomiędzy wydarzeniami z 10 stycznia, a kiepskim funkcjonowaniem sieci. Każdy pracownik TKK powie, że nic takiego nie ma i nie może mieć miejsca. Tylko, że ja już jestem dużym chłopcem i w tyle zbiegów okoliczności nie wierzę. Higiena psychiczna wymaga zmiany prowidera, w końcu każda taka firma lepiej dba o nowego klienta, niż o starego…